Mama i tata zbudowali mi łódkę, bym mogła płynąć jeziorami, morzami i oceanami życia.
Mielizny uczące zaradności i szukania rozwiązań.
Wiatr… pozorny wróg, przyjaciel na lata, gdy go zrozumiałam.
Księżyc pomagający zrozumieć regularne jak oddech ruchy wody.
Trudno byłoby bez niego.
Zdradliwa sól. Słońce uczące pokory.
Niekończące się sztormy. Hałaśliwi turyści.
Cisza nie do zniesienia, o którą czasem błagam.
Wśród wątpliwych VIPów mijam raz po raz roztrzaskane na strzępy Instagramowe iluzje szczęścia.
Wspierające ławice. Ciepłe spojrzenia. Lazur całujący amarantowe niebo. Niekończące się winogrona gwiazd i wszystko, co otula zmysły.
Bursztyny, co serce koją, gdy tęsknię za portem. Postarzałe mapy, co odkrywam raz po raz.
Przemijający czas.
Niezaprzeczalny porządek.
Wszystko jest takie, jakie być ma.
Zaznaczam nieśmiało docelowe miejsce. Płynę w najwłaściwszym dla mnie tempie nie mając pewności czy dobrze robię przecież.
Słucham szeptu serca, choć podobno jest najgłupszym doradcą.
I robię swoje, nawet jeśli wiem, że jestem nic nie znaczącym puch.
Krawiecka